Impressum / kontakt

Tomasz Pawlak

Leo Belmont krytykuje Stanisława Ignacego Witkiewicza

 

Stanisław Ignacy Witkiewicz, ciężko doświadczony przez krytykę, w 1924 r. zgodził się zostać felietonistą „Przeglądu Teatralnego i Muzycznego”, redagowanego przez Jana Nepomucena Millera. Miał na łamach tego – jak się okazało – efemerycznego pisma publikować polemiki w rubryce „Krytyka krytyki”1. W połowie maja 1924 r., w numerze drugim, ukazał się tekst zapowiadający stałą obecność Witkiewicza: O rzeczowość krytyki, opatrzony przez redakcję podtytułem Credo Stanisława Ignacego Witkiewicza2. Pismo upadło dość szybko i autor Szkiców estetycznych zdołał opublikować w nim tylko jeden artykuł: „Wariat i zakonnica” i Pani Sato3, będący polemiką z recenzją Zofii Guzowskiej z prapremiery toruńskiej wymienionej w tytule sztuki4.

O ile piszącemu te słowa wiadomo, nie była dotąd odnotowana polemika z tekstem będącym credo Witkiewicza – autorstwa Leo Belmonta. Ogłosił ją na łamach łódzkiego „Głosu Polskiego” 8 czerwca 1924 r. pod tytułem: Nieostrożne „credo” artysty, w dziale „Felieton niefelietonowy”5.

Witkacy

Witkacy swój tekst zaczął od wyjaśnienia: „Mając pisać w dziale «Przeglądu», poświęconym «Krytyce krytyki», uważam za konieczne podanie ogólnych zasad, którymi będę się kierował”. Dalej zostały wymienione w pięciu punktach definicje, zasady i założenia S.I. Witkiewicza, to, co rozumie przez sztukę („bezpośredni wyraz bezpośrednio danej jedności osobowości Istnienia Poszczególnego”), czym jest dzieło sztuki („pewną jednością w wielości, czyli konstrukcją jakichkolwiek elementów prostych, {barw, dźwięków} lub złożonych {słów, działań}”), postulat, aby dzieła sztuki „nie musiały być obowiązkowo naginane do wymagań logiki i życiowej konsekwencji”, konieczność deformacji, bo „nowe formy są osiągalne jedynie przez deformację rzeczywistości”. Ostatnia zasada (piąta) była obietnicą bycia krytykiem „rzeczowym”.

Leo Belmont zaczął od stwierdzenia: „Lubię kiedy artyści tworzą. Nie lubię, kiedy teoretyzują na temat sztuki”. Oto skan artykułu, krytycznego głównie wobec stylu i zawiłości języka Witkiewicza (nie pierwszy to taki zarzut wobec niego), które skłaniają polemistę do przypisywania Witkacemu przybierania „napuszonej pozy”.
Polemika dość ostra.

Niżej podpisany nie znalazł śladów odnotowania jej przez samego Witkacego, który zresztą największy zbiór polemik z krytykami i recenzentami zawarł w wydanej rok wcześniej książce Teatr. Nie zachowały się także listy do żony z tego okresu, w których Witkacy mógł skomentować ten atak.

Warto przypomnieć, kim był ten „niefelietonowy felietonista”. Leo Belmont, właśc. Leopold Blumental (1865–1941), był synem Maurycego Blumentala i Franciszki ze Stadnickich. W roku urodzin S.I. Witkiewicza ukończył gimnazjum w Warszawie, a w 1889 r. wstąpił na wydział prawny Uniwersytetu Warszawskiego. Pisał wiersze, współpracował z pismami literackimi, ale z zawodu był adwokatem. Z czasem połączył te dwie profesje – literata i adwokata. Zajmował się także tłumaczeniami poezji i prozy na język polski oraz propagowaniem języka esperanto. Zmarł w getcie6.

Sylwetkę Belmonta, jako felietonisty-adwokata, przybliżył swego czasu Jan Józef Lipski7. Poniżej obszerne fragmenty tego szkicu, wraz z odnośnikami do niektórych wymienionych tekstów dla zainteresowanych Internautów.

„Wśród warszawskich felietonistów nie brak było ludzi pracowitych, o czym świadczy niejednokrotnie ich dorobek, niekiedy bardzo wszechstronny, często wyłącznie dziennikarski, i wówczas idący przeważnie w zapomnienie, rozproszony w dziesiątkach tomów dzienników, tygodników, miesięczników, kalendarzy. Leo Belmont może śmiało być zaliczony do ich rzędu, będąc zarazem, niestety, królem chałtury (jeśli wolno tu użyć tak nieelegancko brzmiącego słówka z żargonu artystów i literatów).

To Belmont jest autorem półsensacyjnych a półpornograficznych powieści, należących do modnego i poszukiwanego przez czytelników i wydawców gatunku literackiego vie romancée, kompilowanych i przerabianych z czego się dało, a pisanych – tu niestety znów trzeba sięgnąć do dziennikarskiego żargonu zawodowego – lewą nogą. To Kapłanka miłości, Ninon de Lenclos8 i Pani Dubarry, wydawane przez «Renaissance». To sporo powieści oryginalnych, których lektury bym nie polecał nikomu – np. Powrót umarłych, Złotowłosa czarownica z Glarus, Diablica itd. Przekłady – różnej wartości, choć przeważnie niedbałe, i o różnym stopniu ambicji w doborze dzieł przekładowych9. Jest tam nawet Eugeniusz Oniegin Puszkina, może najambitniejsze dzieło translatorskie Belmonta10, jest Wojna żydowska Feuchtwangera, Judasz Iskariota Andriejewa, autobiografia Salomona Majmona itd.

Trzeba jednak dodać, że wśród historyków literatury polskiej zajmujących się modernizmem (a tylko oni mogą mieć jakiś sąd na ten temat, gdyż chodzi o utwór nie wznawiany) – Belmont ma dość dobrą opinię i sporo uznania z powodu swej najlepszej powieści pt. W wieku nerwowym (1890), która wyprzedziła zarówno Bez dogmatu Sienkiewicza, jak i powieści samych modernistów, w podjęciu ciekawego tematu estety-neurotyka, dekadenta, a więc postaci charakterystycznej i kluczowej dla całego modernizmu europejskiego. Tu Belmont jest i pionierem – i artystą11.
Znacznie mniej uznania zdobyły sobie poezje Belmonta12.

Całe życie uprawiał też Belmont publicystykę na łamach bardzo wielu czasopism, przy czym były to chyba wszystkie jej formy: od pogranicza ze studium naukowym, poprzez eseistykę, doraźne artykuły na aktualne tematy – do felietonu i drobnych polemik. […]

Belmont był nie tylko pisarzem, lecz i adwokatem. Podobno niezłym. M.in. uprawiał szlachetny i czcigodny proceder adwokata ludzi walczących o wolność i postęp społeczny, był obrońcą politycznym, w latach 1892–1904 w Petersburgu, później – m.in. w latach rewolucji – w Warszawie”.

Tomasz Pawlak
Luty 2014


1 J. Degler, Witkacego portret wielokrotny. Szkice i materiały do biografii (1918–1939), wyd. 2 Warszawa 2013, s. 44.