Impressum / kontakt

Jan Gondowicz Fiksaci

 


Jadwiga Janczewska

Opracowując wybór zdjęć Witkacego na potrzeby zakopiańskiej wystawy Porozmawiajmy o kobietach, uległem fascynacji wzrokiem portretowanych pań. Mało kto chyba byłby dziś zdolny tak bez zmrużenia oka patrzeć wprost w obiektyw. Witkacy, jak wiadomo, przedłużył go kawałkiem rury wodociągowej, więc molestował modelki z parunastu centymetrów. Efektem są istne pojedynki wzrokowe, przy czym ponure, napięte, sztucznie spokojne bądź dziewczęco rozkochane spojrzenia zakopiańskich dam jawnie celują w oprawcę po drugiej stronie matówki. Z fotografii w ciasnym kadrze, obejmującym czasem tylko oczy i usta, emanuje psychiczna duszność. Nawiązany za pośrednictwem przyrządu optycznego stosunek jest niezdrowy. To wdzieranie się w oblicza ma w sobie coś z pogwałcenia intymności. Bo nigdzie nie widuje się tak twarzy – poza łóżkiem. Cały proceder godny jest miana, które nosi późniejszy rysunek Witkacego: Rozkoszny dręczyciel przy pracy.

Fotografia eksperymentalna to psychologiczny fundament zarówno Firmy Portretowej, jak Witkacowskiego pisarstwa. Dość spojrzeć, jak to ostatnie dramatyzuje mowę i wymowę oczu, a nawet sam proces percepcji wzrokowej. Bohatera 622 upadków Bunga prześladują „przerażająco jasne, trochę rude włosy, szaro-zielone przewrotne oczy i cudowne, giętkie jak stal, wysmukłe ciało” jednej z partnerek, „wielkie, obłąkane swą własną dziwnością oczy i rozchylone, zagadkowe usta” drugiej, „duże, zielone, skośne oczy silnie obrysowane jakimś czarnym paskudztwem, przybierające chwilami wyraz nieprzytomny” innej czy „smutne oczy mające wyraz prowokujący do najbardziej istotnych zwierzeń” jeszcze innej. Oczy heroiny Pożegnania jesieni, „zielone, trochę ukośne, mają w sobie dziewczynkowatą kotkowatość na tle bestyjkowato-lubieżnawym przy jednoczesnej głębi, zresztą chwiejnej, i mądrym, zimnym zamyśleniu”. Dowiercaniu się rurą wodociągową do demonizmu pań (rzadziej panów) odpowiada tu wiercenie w możliwościach ekspresyjnych polszczyzny.

Fatalna Persyw Nienasyceniu ma „oczy fiołkowe z ciemną rzęsą, która uginała się lekko w kącikach, nadając spojrzeniu podługowatość falistą, ciągnącą się gdzieś aż w nieskończoność nienasyconej żadną rozkoszą żądzy”. Aż strach w nie spojrzeć: „wielkie, szare, niewinne, prześwietlone zachwytem oczy zniewalają raczej do czci jakiejś nieziemskiej, niżby budzić miały myśli śliskie, nieczyste – (ale takie oczy widzieć skoszone żarem nasycanej żądzy... Ha!)”. Toteż wzrok Genezypa, gdy mierzy się z nimi po raz pierwszy, wyrywa się spod kontroli: „Ujrzał nad kostiumikiem szarym i dwiema (dobrze, że nie trzema) piekielnie zgrabnymi nóżkami (nie nogami) twarz dziecinną, niemal owczą czy nawet baranią, a tak jednocześnie piękną i przejaśnioną łagodnością i słodyczą (ale nie mdłą), tak niesłychanie dostojnej marki, że trzewia zatrzęsły mu się od spodu, a serce połknęło siebie w nagłym kurczu. A oczy, wielkie jak koła młyńskie i chłonne jak jakieś gąby olbrzymie, zastygły nasycone po brzegi widokiem niezwykłym w zachwycie, unicestwiającym byt osobowy, zżarłszy w jedno mgnienie tę owczą twarzyczkę, zabrały ją sobie, niezależnie od mózgu, na wieczną własność”. Pojedynek oczu zapowiada walkę na śmierć metafizyki męskiego pożądania z damską perfidią. Najkrócej mówi o tym ktoś w Nowym Wyzwoleniu: „Pani ma oczy jak koralowa żmija. Pamiętam, jak kiedyś spała u mnie, również śpiącego, na piersiach, a gdy się obudziłem, spojrzeliśmy sobie w oczy”.

Inspiracji tych eksperymentów, najpierw przeprowadzanych, potem opisywanych, doszukać się można w nie całkiem niewinnej zabawie z pierwszych lat ubiegłego wieku. Ówczesna smarkateria zwykła bowiem wdawać się w oczne pojedynki, w których przegrywał ten, co pierwszy mrugnął. Jeden z literackich obrazów takich zmagań figuruje w zapomnianej powieści Lwa Kassila Szwambrania. Sekretarz Gorkiego opisuje tam dokumentnie, jak prowincjonalną szkołę, gdzie toczy się akcja, demoralizuje w pierwszych miesiącach rewolucji gra w „oczowytrzeszcz”. Pewnego razu wielogodzinny bój toczy tam niejaka Liza-Skandaliza z Wołodką Łabandą. Kolejnych pedagogów, chcących prowadzić lekcje, karci zbiorowe „tsss!”. Aż wreszcie „pod koniec wielkiej pauzy Wołodka Łabanda zasłonił ręką rozpalone oczy. Poddał się. Lecz Liza-Skandaliza, przechyliwszy dziwacznie głowę, patrzyła dalej spode łba w jeden punkt. Jej oczy wyszły z orbit. Od dawna już była nieprzytomna”. Ta krzyżowa hipnoza to czysta forma pojedynku, gdzie silniejsza osobowość narzuca się słabszej. Przykład powyższy wskazuje, iż szklane oko wygra w nim zawsze z żywym.

Tradycję tej gry wśród młodzieży polskiej przechowuje skądinąd dzieło grubszego kalibru – Pamiętnik z okresu dojrzewania. W Zdarzeniach na brygu Banbury, na którego pokładzie panują, jak pamiętamy, śmiertelne nudy, kapitan i pierwszy oficer tak długo grają w domino, w durnia, w chlusta i w klipę, aż na własne nieszczęście zaczynają grać w oczko. I – jak to u Gombrowicza – z Bogu ducha winnej gry wylęga się, za sprawą magii słów, coś dużo groźniejszego. „Potem (ponieważ zawsze siadujemy naprzeciwko za stołem) zaczęliśmy fixować się, pan wie? – wpatrywać się w siebie – kto dłużej wytrzyma. Jak zaczęliśmy wpatrywać się w siebie, tak zaczęliśmy kłuć się szpilkami – kto dłużej wytrzyma.” Aby to przerwać, narrator, pan Zantman udziela zbawiennej rady, by położyć między nimi poduszeczkę do szpilek. Jednak wkrótce znajduje pod jedną burtą jakieś oko, a pod drugą – czyjeś inne. Załoga przejęła zabawę dowództwa, tylko miast szpilek ma w rękach łyżeczki.

I pan Zantman tłumaczy mechanizm psychozy: „To raczej coś jak łechtanie. [...] Chłopiec w szkole panicznie boi się łechtania i dlatego też nie może się powstrzymać od połechtania swego towarzysza, wtenczas tamten jego znów zaczyna łechtać i rozpoczyna się ogólne łechtanie”. Nie trzeba wiele wyobraźni, by uświadomić sobie, jak śmiertelnie nudno musiało być przed wiekiem w zakopiańskie jesienne szarugi i długie zimowe wieczory. Uwięzieni w stylowych chałupach Witkiewicz-junior i jego rówieśnicy uprawiali, sądząc po skutkach, nie tylko łechtanie czy „oczowytrzeszcz”, lecz i gry bardziej zaawansowane.

Tak oto nasuwa się wniosek, że młodzieńcza fotografia portretowa, jaką uprawiał przyszły Witkacy, to jego własny Pamiętnik z okresu dojrzewania. Gdyż na tym etapie grę wzbogaca erotyzm. Ujarzmiając się wzajem wzrokiem, zrobić można niejedno. Nie przypadkiem odkrywcą związku tych dwu spraw był głęboko w nie wtajemniczony Baudelaire. Jemu to zawdzięczamy pierwszą w literaturze scenę erotycznego zwarcia spojrzeń. Wiersz Klejnoty opisuje – też chyba pierwszy w poezji – striptiz. Jeanne Duval, mało że nie spuszczając spojrzenia, lecz wbijając je w obserwatora, z dręczącą powolnością się rozbiera. W czwartej strofie bezwstydna Mulatka pada na kanapę i wszczyna groźną grę. Tak kuszącą, że miano ją po latach podejmować i w Zakopanem:

Poskromionego fiksując mnie wzrokiem tygrysa,
Bezwiedne, marzycielskie przybierając pozy,
Na wpół dziewicza, na wpół lubieżna hurysa
W nowy czar odziewała swe metamorfozy.

Fiksowanie – ujarzmianie – metamorfozy. Można obyć się nawet bez szpilki.

2012

opublikowane w "Nowych książkach"